czwartek, 29 marca 2012

Było sobie GB - 14

10.III.2006 - przerywnik
   Znowu przerywam tok wspomnień. Tym razem spowodowała to Jola TL. Chyba muszę się jakoś zdecydować, inaczej zaczną mi się Jole mylić. Od tej chwili Jolę Skalską będę nazywać wyłącznie Siostrzyczką, a Jolę TL Jolą.   Przeczytałem blog Joli o jej potyczkach z niemieckim i przypomniało mi się zdarzenie (opowiadane przez mamę), którego byłem przyczyną. Jak większości zapewne już wiadomo, urodziłem się w Szczawnie-Zdroju. To znaczy - uzdrowisko w tym czasie już nie nazywało się Salzbrunn, a jeszcze nie nazywało się Szczawno-Zdrój. Urodziłem się w Solicach-Zdroju. Był to okres, w którym jeszcze nie deportowano stąd większości Niemców. Stąd o pomoc domową było bardzo łatwo i była to tania siła robocza. Początkowo w naszym domu była Frau Kluge, osoba podobno bardzo niesympatyczna i musiała szybko zniknąć. Po niej nastała Frau Fröhlich. Szybko zadomowiła się w rodzinie. Była starszą, bardzo miłą panią i rodzice traktowali bardziej jako członka rodziny niż służącą. Ja z kolei byłem jej ukochanym wnuczkiem. Tata poza domem był koło 10 godzin dziennie (do pracy, do Wałbrzycha chodził piechotą) więc siłą rzeczy przez znaczną część dnia w domu mówiło się po niemiecku. Zaczynając mówić, zaczynałem jednocześnie w obu językach.
  
Kiedyś byłem z mamą w Krakowie, a miałem wtedy mniej niż trzy lata. Jechaliśmy dokądś tramwajem. Wagony, wtedy jeszcze z otwartymi pomostami i zamykanym zasuwanymi drzwiami przedziałem. Drzwi były otwarte i wiało. Mały Jacuś zamiast powiedzieć po ludzku, że jest mu zimno, zgłosił problem mówiąc "Mutti, mache die türe zu.". Mama bardzo jasna blondynka, ja taki sam, a zdarzenie miało miejsce w czasie, gdy wspomnienia okupacji były jeszcze bardzo świeże. Nic więc dziwnego, że ludzie w tramwaju patrzyli na nas wilkiem. Musieliśmy wysiąść na najbliższym przystanku. 

16.III.2006 - Ania jest wśród nas
  
Wczoraj, w długiej rozmowie udało mi się namówić Anię Krzyżankowską (to znaczy rozmowa była długa, nie namowy) na przyłączenie się do GB. No i Ania jest wśród nas. Na bardzo ożywiony udział Ani liczyć niestety nie możemy - ma dostatecznie dużo zajęć szkolno-uczelnianych. 

16.III.2006 - Prośba Joli
  
No tak, mam napisać coś o Edmundzie Cieczkiewiczu, malarzu. Z tym jest problem. Wiem o nim właściwie niewiele. Bardzo niewiele.
  
Dowiedziałem się o jego istnieniu wcale nie z rodzinnych przekazów. Znalazłem wzmiankę o nim w książce Antoniego Waśkowskiego Znajomi z tamtych czasów. To było dawno temu, kiedy dopiero rozwijało się moje zainteresowanie Krakowem. Odnotowałem fakt, że w tej książce Waśkowski wspomina o nim, jako swoim przyjacielu. Dla mnie Waśkowski był znacznie ważniejszy. W końcu to kuzyn Wyspiańskiego i jego uczeń. Już to wystarczało, żeby lubić go, jeśli kocha się Wyspiańskiego. Tak, kocha i do dziś - malarza i dramaturga. Jeśli ktoś powie, że zna piękniejszy witraż (poza Chartres) niż Apollo Spętany, to go przestanę lubić.
  
No ale nie miało być ani o Wyspiańskim, ani o Waśkowskim, tylko o Cieczkiewiczu. I tu muszę się bez bicia przyznać, że wiem o nim żałośnie niewiele. Tak naprawdę tylko to, co jest na stronie internetowej Nowego Sącza. Ma w tym mieście również swoją ulicę.Ur. 1 stycznia 1872 r . w Barszczowicach koło Lwowa, zmarł 31 stycznia 1958 r. w Rytrze.Studiował w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie w l. 1887-1895 i 1897 - 1898, m.in. u profesorów. Wyczółkowskiego i J. Malczewskiego, których wpływ zaznaczył się wybitnie w manierze malarskiej Cieczkiewicza.Zaraz po studiach zatrudnił się na Kolei i stał się legendą kolejowego urzędnika - artysty o nadzwyczajnym charakterze. Mieszkał w Bochni, później w Wierchomli, Kamionce Wielkiej, Piwnicznej i Rytrze. W czasie II wojny światowej przebywał we Lwowie. Tam portretował Żydów, zetknął się również z makabrycznymi skutkami egzekucji. Szkicował wstrząsające obrazy, niektóre namalował.Cieczkiewicz był przede wszystkim mistrzem sentymentalnych pejzaży z Polesia i z Beskidów. Prawie zawsze ożywiał je nastrojowym sztafażem lub postaciami satyrów i urokliwych nimf. Najbardziej znany jest z serii wielkich krajobrazów górskich, które namalował jeszcze przed pierwszą wojną światową. Przeznaczone były do wystroju dworców kolejowych w Tarnowie i w Nowym Sączu. Ilustrował też książki i czasopisma humorystyczne, wydawał kartki pocztowe. 

17.III.2006 - dziedziczność
  
Przypomniało mi się, co pewien francuski humorysta wynotował z zeszytu jakiegoś ucznia.
"Dziedziczność - pozwala wyjaśnić dlaczego, jeśli ojciec i dziadek nie mieli dzieci, i my będziemy bezdzietni."
Czy tak Cię Małgosiu uczyli?

19.III.2006 - O grupach dyskusyjnych
  
Waldek poruszył temat małej aktywności grup dyskusyjnych. Ja powiedziałbym dosadniej - marazmu. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak się dzieje. Ale nie do końca jest prawdą, że grupy „zagraniczne” mają się dobrze, a nasze nie. Otóż od długiego czasu niemal martwe są na RootsWeb fora dotyczące Prus Wschodnich i południowo-wschodniej Polski. Nad tym ostatnim boleję szczególnie, bo właśnie tam poznałem moją Siostrzyczkę. Więc zapewne jest jakąś prawidłowością cykliczność aktywności takich forów.
  
Z kolei trudno porównywać aktywności p.s.g. i Polgenu. Pierwsze jest ogólnodostępne ze wszystkimi zaletami i wadami tego. Polgen jest zamkniętą grupą i też ma to zalety i wady.
   F
aktem jest, że z pl.soc.genealogia znikali i znikają zacni ludzie. Niestety pierwszą była Alna po niekulturalnym ataku na nią. Potem zaczęli znikać kolejni. Zobaczcie jak rzadko pojawia się Małgosia, Grześ, Władek Moskal, Christian i wielu, wielu innych. Brakuje mi tam również tych, którzy wprowadzali na forum pewien ferment. Kłóciliśmy się, ale z reguły „w temacie”. Przypomnijcie sobie, że w obecności Alny lub Małgosi bardzo rzadko dochodziło do scen gorszących - mieliśmy wzgląd na nasze Damy. Masz Waldku rację, stającej się faktem zmiany obyczajów doświadczyłem i ja. I zacząłem się zastanawiać, co ja tam jeszcze robię. Kiedyś dzień zaczynałem od zerknięcia do p.s.g. i wypicia porannej kawy. Dziś zaczynam dzień od GeneBase. Dlaczego, ano dlatego, że tu są moje trzy siostry i przyjaciele. I jestem ciekaw, co mają mi do powiedzenia. Jeśli ktoś z Was nie loguje się przez kilka dni, zaczynam się niepokoić. Tego nigdy nie doświadczałem wędrując po forach. Owszem łaziłem tam nie bez emocji, ale przede wszystkim dominowała chęć zdobywania wiedzy i dzielenia się swoją. Dziś nawet forma zadawania pytań bywa nie do wytrzymania. Bogu ducha winny, chcący pomóc facet dowiaduje się, że „wystarczyło podać link”. Do tego znaczna część pytań dowodzi nie braku wiedzy lub narzędzi, dowodzi klinicznej wręcz bezmyślności.
  
Chyba pojawiła się również luka pokoleniowa na p.s.g. Na konkretne pytanie Pawła Szybiaka jakiś niedowarzony smarkacz kieruje go na główną stronę LDS, a na zwróconą uwagę, że chyba nie wie kim Paweł jest, zaczyna reagować agresją. Zwróćcie uwagę, nick SINNER nic nie znaczy dla ludzi na forum, nie znają go. Ale to chyba już nasza wina. Tej ciągłości pokoleń nie zapewniliśmy. My nie zapewniliśmy. Nie zapewnili jej i nasi następcy. Też gdzieś uciekli.
  
A jest niezaprzeczoną prawdą, że na forach nadal pojawiają się, choć coraz rzadziej, fajni ludzie. Przykładem niech tu będzie Claire - Aneta. Jeszcze nie tak dawno zadawała podstawowe pytania, dziś sama innym służy radą i robi to tak taktownie jak niegdyś Alna. Pojawiają się zupełnie zieloni, nie dający sobie rady z rzeczami podstawowymi, ale chłonący jak gąbka. Jola TL (Lipinski) nie dawała sobie rady i zacząłem jej pomagać. Początkowo na GenPolu, potem tutaj. Najpierw prowadziłem ją za rączkę, krok po kroku. Nawet za nią umieszczałem jej pierwsze blogi. A dziś świetnie już radzi sobie sama. Bo w przeciwieństwie do obecnej większości na forach chce myśleć. Brawo Jolu. Poza tym umie pisać i jej blogi czytam z przyjemnością.
  
A kończąc - z GeneBase uczyniłem sobie swoisty azyl. Regularnie nadal bywam na GenPolu, będąc tam niemal od chwili jego powstania. Natomiast zastanawiam się, czy rzeczywiście warto jeszcze zaglądać na p.s.g. - coraz częściej myślę, że nie. Po ostatnim ataku na mnie chyba rzeczywiście przestanę tam zachodzić. Z p.s.g. już nic mnie teraz nie łączy. Choć żal. Przecież prawie wszystkich z Was spotkałem i polubiłem właśnie tam.ja
ps. Z p.s.g. znikł tez *spider*, ale na szczęście udało mi się przyprowadzić tu Pajączka. Pamiętasz Małgosiu, jak dawno temu zwróciłem Ci uwagę na Anię, mówiąc, że to bardzo fajne dziecko? Czas płynie i dziś tamta Ania jest równie fajną Anną z prawdziwym pomysłem na życie.